Operacja niezwykła i być może unikalna | wywiad - Instytut Pileckiego

Operacja niezwykła i być może unikalna | wywiad

Monika Maniewska z Instytutu Pileckiego, współautorka "Listy Ładosia", i prof. Bob Moore z Uniwersytetu w Sheffield opowiadają o działalności grupy Ładosia. Uwaga: anglojęzyczna wersja publikacji jest dostępna za darmo!

Książkę "The Ładoś List" można pobrać tu.


Instytut Pileckiego: Panie Profesorze, od lat w swojej pracy naukowej zajmuje się Pan działaniami, które były podejmowane, żeby uratować Żydów od Holokaustu. Czy w takim razie odkrycie akcji fałszowania paszportów przez grupę Ładosia było dla Pana zaskakujące?

Prof. Bob Moore: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, warto najpierw spojrzeć na szerszy kontekst. Kiedy po wybuchu wojny w 1939 roku zamknięto granice, podróże stały się bardzo utrudnione. Priorytetowe okazały się możliwości ratunku za pomocą dokumentów, pozwoleń i poświadczeń narodowości na terenie okupowanej przez nazistów Europy. Już przed wojną różne organizacje oraz osoby prywatne poświęcały dużo czasu i wkładały wiele wysiłku w zdobycie wiz do innych krajów – zarówno w Europie, jak i poza nią. Z tego względu muszę przyznać, że nie zaskoczyło mnie to odkrycie, ponieważ znamy wiele przypadków podobnej działalności w tamtym okresie.

IP: Co w takim razie dawał paszport Ładosia?

Monika Maniewska: Sytuacja osoby, która uzyskała paszport lub poświadczenie obywatelstwa kraju niebędącego pod okupacją niemiecką, mogła się zmienić diametralnie. Posiadacze wspomnianych dokumentów w oczach Niemców byli cudzoziemcami, a co za tym idzie – wysyłano ich do obozów internowania zamiast do obozów zagłady. To z kolei stwarzało szansę, że zostaną wymienieni na obywateli niemieckich schwytanych przez aliantów. Paszporty wystawiane przez grupę Ładosia były specjalnymi paszportami na czas wojny. Rozumiano, że ich posiadacze nigdy nie mieli wyjechać do Ameryki Południowej czy Środkowej, a sam dokument był kołem ratunkowym, szansą na przetrwanie.

IP: Jak wspomniał prof. Moore, wiele osób i organizacji próbowało pozyskać dokumenty zapewniające bezpieczeństwo, ale czy w działalności grupy Ładosia było coś szczególnego?

M. Maniewska: Na pewno jest to wyjątkowy przykład współpracy. Sześć osób stworzyło cały system pozyskiwania paszportów i dostarczania ich osobom potrzebującym. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby tak skomplikowanej akcji mogła podjąć się jedna osoba.

B. Moore: Większość dyplomatów, którzy podejmowali podobne akcje w celu ratowania Żydów – Chiune Sugihara, Jan Zwartendijk czy Aristides de Sousa Mendes – nie podrabiała dokumentów obcych państw, ale wystawiała dokumenty swoich własnych krajów. Tu też jest różnica. Nie słyszałem o innych dyplomatach wystawiających dokumenty, do których nie mieli żadnego prawa. W tym sensie była to operacja niezwykła i być może unikalna.

IP: Czy w czasie wojny trudno było zdobyć południowoamerykański paszport?

B. Moore: Niestety faktem jest, że takie paszporty kupowano i sprzedawano na czarnym rynku, nie tylko w czasie wojny, ale już wcześniej – podobnie było z wizami. Dokumenty południowoamerykańskie były stosunkowo łatwe do pozyskania na czarnym rynku, tak jak dokumenty innego rodzaju. Ich ważność natomiast zależała nie od gwarancji fałszerzy, ale od tego, czy zaakceptują je Niemcy. Władze niemieckie zorientowały się, że posiadacze paragwajskich paszportów prawdopodobnie ich oszukują, ale nie miały co do tego pewności. Z biegiem czasu działania wymierzone przeciwko posiadaczom takich paszportów stawały się dla Niemców coraz bardziej ryzykowne.

M. Maniewska: Nawet w Szwajcarii tworzył się czarny rynek paszportów. Wiele osób próbowało na własną rękę „załatwić” paszport, co powodowało, że dokumenty te osiągały różne ceny. Można sobie wyobrazić, że w sytuacji zagrożenia życia dawało to pole do nadużyć. Dyplomaci z polskiego poselstwa zaangażowali do współpracy Abrahama Silberscheina, którego zadaniem była koordynacja akcji paszportowej. Od tego momentu paszporty Paragwaju, Hondurasu, Peru i Haiti miały stałą cenę, a kupowanie ich hurtowo zmniejszało koszty. Wszystko działo się za pośrednictwem i wiedzą polskich dyplomatów.

IP: Czy Niemcy wypracowali jakieś oficjalne wytyczne postępowania z posiadaczami południowoamerykańskich paszportów, żeby zabezpieczyć się przed potencjalnymi fałszerstwami?

B. Moore: Niemiecki rząd stwierdził, że z takimi ludźmi należy postępować ostrożnie, niezależnie od ich wiarygodności. Jednocześnie trzeba było brać pod uwagę relacje międzynarodowe. W wielu przypadkach decyzje w sprawie posiadaczy paszportów podejmował nie Berlin, ale lokalni niemieccy urzędnicy pracujący w różnych częściach Europy. Oczywiście opierali się na wskazówkach, jednak w pewnych sytuacjach musieli decydować samodzielnie. Co zrobić z posiadaczami takich paszportów? Pod koniec 1944 roku było już mnóstwo takich przypadków – jest wiele dowodów na to, że niemieccy funkcjonariusze różnego szczebla, aż po Himmlera na początku 1945 roku, szukali osób do wymiany jeńców. Te wymiany odbywały się bardzo późno. Operacja „Białe autobusy” hrabiego Bernadotte (przeprowadzona wiosną 1945 roku – przyp. red.) była możliwa tylko dlatego, że na tym etapie reżim nazistowski był już w zasadzie skazany na przegraną. Niektórzy funkcjonariusze próbowali wybrnąć z sytuacji przekupstwem i znaleźć jakąś podstawę do wywierania nacisku. To jedyny powód. Dwa lata wcześniej nie mieliby żadnych skrupułów, a paragwajskie dokumenty nie miałyby żadnej wartości. Choć to może zbyt radykalna ocena…

IP: A więc posiadanie paszportu nie gwarantowało bezpieczeństwa.

B. Moore: To, czy paszport uratował komuś życie, było kwestią przypadku, zaufania i nadziei. W późnych etapach konfliktu niektóre państwa Ameryki Południowej poparły aliantów, a więc posiadacze paragwajskich paszportów stali się obywatelami wrogich państw i nie było sensu ich zatrzymywać (Paragwaj wypowiedział wojnę Niemcom w lutym 1945 roku – przyp. red.). Kwestia Paragwaju jest ciekawa również z innych powodów – Paragwaj (podobnie jak Argentyna) stał się domem wielu niemieckich osadników oraz pewnej liczby Niemców, którzy uciekli z ojczyzny po I wojnie światowej. Wśród nich były osoby, które w obawie przed uznaniem za zbrodniarzy wojennych uciekły do Ameryki Południowej po Wielkiej Wojnie w 1918 roku, aby uniknąć międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. Niewiele z tego wynikło. Pozostali trafili tam z innych powodów. Ernst Röhm, który został dowódcą SA, przebywał jakiś czas w Ameryce Południowej, skąd później sprowadził go z powrotem Hitler, aby służył jako nieodzowny członek partii. W Ameryce Południowej była więc liczna kolonia niemiecka, która komplikowała sytuację, ponieważ dla reżimu nazistowskiego opieka nad swoimi byłymi obywatelami przebywającymi na terenie tych krajów była niemal kwestią honoru. Niemcy musieli więc postępować ostrożnie z przedstawicielami tych narodów w Europie w trosce o zachowanie pewnego rodzaju równowagi.

M. Maniewska: Podczas naszych badań poznaliśmy osoby, które przetrwały właśnie dzięki wymianie. Jednym z przykładów jest rodzina Alfreda Wienera, która została wymieniona w styczniu 1945 roku. Nie wiemy, co by się z nimi stało, gdyby nie otrzymali paragwajskiego paszportu i nie trafili do obozu internowania. Zdarzały się oczywiście przypadki, że paszport nie uratował życia danej osobie, bo albo nie dotarł do niej na czas, albo go nie użyto. Paszporty zwiększały szansę przeżycia. W relacjach źródłowych są informacje, że paszporty często były trzymane na „na ostatnią chwilę” i wykorzystywane dopiero w momencie selekcji albo na wieść o deportacji. Natknęliśmy się na kilka historii rodzin, które – ukrywając się czy to na terenie okupowanej Polski, czy w Holandii – ubiegały się o paszport i traktowały go jak ostatnią szansę na przetrwanie. Należy podkreślić, że te dokumenty miały ogromne znaczenie psychologiczne dla ludzi, którzy na ich podstawie układali swoje strategie przetrwania.

IP: Kiedy myślimy o Szwajcarii w kontekście wojny, od razu przychodzi nam do głowy słowo „neutralność”. Z drugiej jednak strony grupa Ładosia działała właśnie tu, na terenie Szwajcarii…

B. Moore: Okoliczności zmieniały się z biegiem czasu. Prawdopodobnie po 1942 roku – kiedy sytuacja międzynarodowa uległa zmianie i stało się jasne, że Niemcy mogą nie osiągnąć zwycięstwa tak łatwo, jak zdawało się w pierwszych dwóch latach konfliktu – pojawiła się okazja do zrewidowania przez nich swoich relacji zewnętrznych, np. z państwami neutralnymi, których sposób postrzegania własnej pozycji również ewoluował. Na tym etapie Szwajcaria zaczęła zmieniać swoje stanowisko dyplomatyczne. W 1941 roku była skłonna utrzymywać relacje z Niemcami i dbać o to, by nie sprawiały one większych problemów. W 1942 roku zorientowała się, że Niemcy mogą utracić wysoką pozycję, co oznaczało, że Szwajcarzy powinni przyjąć bardziej wyważoną postawę wobec państw osi z jednej strony i zachodnich mocarstw z drugiej. W miarę rozwoju konfliktu ta potrzeba stawała się coraz bardziej wyraźna, ponieważ do czerwca 1944 roku jedynym przewidywanym militarnym posunięciem w Europie był marsz wojsk sowieckich ze wschodu. Szwajcarzy mieli poważne obawy, ponieważ nie było żadnej gwarancji, że Sowieci ominą Szwajcarię – mogli przejść przez jej środek. Wiele takich rozważań podejmowało szwajcarskie ministerstwo spraw zagranicznych i dyplomaci. W podobnej sytuacji była Szwecja – kolejne znaczące państwo neutralne, które zmieniło podejście w połowie 1942 roku, po tym, jak zaczęły się deportacje z gett w Polsce i Europie Zachodniej. Wszystkie te wydarzenia działy się prawie jednocześnie. Ale istniały perspektywy, które w pewnym sensie umożliwiły te działania. Szwajcarzy prawdopodobnie wiedzieli, czym zajmowali się polscy dyplomaci. Posiadając wiedzę na temat operacji, mogli ich aresztować, deportować lub internować.

M. Maniewska: Z informacji, które zdobyliśmy, pracując nad Listą Ładosia, wynika, że Szwajcarzy na pewno wiedzieli o akcji grupy Ładosia. W październiku 1943 roku, po wykryciu sprawy paszportów przez szwajcarską policję, Aleksander Ładoś interweniował u Marcela Pilet-Golaza, który był ministrem Departamentu Politycznego (szwajcarski odpowiednik Ministerstwa Spraw Zagranicznych – przyp. red.). Wówczas szwajcarski rząd nie ujawnił akcji paszportowej, a najprawdopodobniej starał się ją zatuszować. Wskazuje na to śledztwo prowadzone przez tamtejszą policję przeciwko konsulowi honorowemu Paragwaju, w trakcie którego niektórzy członkowie grupy zostali tymczasowo aresztowani.

IP: Operację grupy Ładosia utrzymywano w tajemnicy. Dyplomaci musieli zacierać wszelkie ślady swoich działań. Czy uważają Państwo, że uda nam się poznać więcej szczegółów o tej akcji?

B. Moore: Niczego nie da się zachować w całkowitej tajemnicy. Prawda, kawałek po kawałku, ujrzy światło dzienne, choćby dzięki powojennym dokumentom, które zostaną odkryte na jakimś strychu po śmierci ich właścicieli. Wciąż dowiadujemy się nowych rzeczy na temat tamtych wydarzeń. Większość krajów utrzymuje w tajemnicy nawet dokumentację rządową – w przypadku Wielkiej Brytanii mówimy o okresie do 200 lat. Abstrahując od tego, czy to dobrze czy źle, szwajcarski rząd również obwarował restrykcjami dokumenty, które nie zostaną udostępnione publicznie. Jeśli taki potencjalny materiał istnieje i nie zostanie zniszczony, to przyjdzie dzień, kiedy będziemy mieli do niego wgląd. Wtedy dowiemy się więcej.

M. Maniewska: Przeanalizowaliśmy wiele archiwów, poznajemy historie rodzinne osób, które posiadały paszporty wystawione przez grupę Ładosia, i odkrywamy prawdę o tym, jak przebiegała cała operacja krok po kroku. W 2018 roku uzyskaliśmy dostęp do pierwszej części archiwum Chaima Eissa, która do tej pory była przechowywana u rodziny. To było dla nas wielkie odkrycie i cenne źródło informacji. Jesteśmy bardzo ciekawi, co ujawni druga część, którą udało się pozyskać niedawno od rodziny Chaima Eissa, a w której według mojego rozeznania jest zawarta korespondencja odnośnie do akcji paszportowej. Mam nadzieję, że po zapoznaniu się z tymi dokumentami ułożymy kolejny kawałek układanki i dowiemy się, w jaki sposób dokładnie wysyłane były paszporty na teren okupowanej Europy i jak udało się pozyskać liczne fotografie osób, którym miano wystawić paszport (zachowane właśnie w Archiwum Eissa).

IP: Czy badania i metodologia zastosowane w pracy nad Listą Ładosia mają jakieś ograniczenia?

B. Moore: To doskonała praca badawcza. Autorzy świetnie sobie poradzili z wydobyciem danych z przeróżnych źródeł i ustaleniem wielu informacji na temat posiadaczy tych dokumentów. Jest to w pewnym sensie praca z dziedziny nauk społecznych, oparta na danych liczbowych, z których wyprowadzono wnioski. Gdybym miał taką okazję i odpowiednie środki, to spróbowałbym odpowiedzieć na parę innych pytań dotyczących motywacji członków grupy. Dlaczego to robili? Chodzi o dokładne powody, które nimi kierowały. W jaki sposób decydowali, kto otrzyma paszport? Jak docierali do tych osób? I dlaczego?

M. Maniewska: Zarówno Ładoś, jak i jego podwładni oraz współpracownicy wystawiali paszporty, starali się o bezczynność szwajcarskiej policji oraz przychylność korpusu dyplomatycznego, a jednocześnie angażowali się w walkę o uznanie tych dokumentów. Nie mieli jednak bezpośredniego wpływu na dalsze losy ich posiadaczy, gdyż te zależały od kwestii od nich zupełnie niezależnych. Nasza publikacja jest dopiero początkiem – listą osób, którym takie dokumenty wystawiono.

IP: Nie dziwi mnie, że podkreśla Profesor znaczenie pytania „dlaczego”. Pańska praca naukowa jest w dużym stopniu poświęcona próbie zrozumienia motywacji osób, które podejmowały działania ratunkowe. Podczas jednego z wykładów podzielił Pan nawet osoby ratujące Żydów na pewne grupy na podstawie kierujących nimi pobudek. Jak w związku z tym określiłby Pan motywację grupy Ładosia?

B. Moore: Trudno jej przypisać oczywistą kategorię pod tym względem. Jej członków można w pewnym sensie zaliczyć do „urzędowej” grupy ratujących, wykorzystujących w swojej działalności procesy biurokratyczne, nad którymi po części sprawowali kontrolę. Do tej samej kategorii należą urzędnicy służby cywilnej, ludzie prowadzący ewidencję ludności, lokalni urzędnicy. Trudno jednak zrównać ich działalność z operacją grupy Ładosia, ponieważ polscy dyplomaci funkcjonowali w nieco innym układzie. Podkreślmy znowu, że istotną kwestią jest to, jak ludzie, którzy normalnie postępują zgodnie z prawem, podjęli decyzję o zaangażowaniu się w nielegalną operację. Jeśli chcieli osiągnąć swój cel, nie mieli po prostu innego wyjścia, ale to bardzo ważne pytanie – jak i dlaczego się tego podjęli. Może było więcej podobnych przykładów? Przecież większość dyplomatów nie przyznałaby się do takich działań, ponieważ ryzykowałaby swoją karierą.

IP: A więc Lista Ładosia to dopiero początek?

B. Moore: Powinniśmy dalej stawiać konstruktywne pytania na temat przebiegu tych wydarzeń i związanych z nimi procesów. Myślę, że członkowie grupy działali z poczucia obowiązku. Kierowali się pewnie wyznawanymi wartościami. Z drugiej strony sprzedawali paszporty, rodzi się więc pytanie, czy mieli z tego korzyści. Kto im płacił, skoro przebywali w Szwajcarii? Jaki był ich oficjalny status? Jakim sposobem mogli funkcjonować w Szwajcarii, jeśli nie dostawali pieniędzy? To właściwie niemożliwe. Czy mogli podróżować poza granicami kraju? Lista Ładosia to wybitna praca badawcza i w związku z tym, tak jak wszystkie wybitne prace badawcze, generuje więcej pytań niż odpowiedzi.

M. Maniewska: Na pewno jest jeszcze dużo wątków tej historii do odkrycia. Podczas pracy nad Listą Ładosia nie natknęliśmy się na jakiekolwiek informacje sugerujące, że członkowie grupy Ładosia czerpali korzyści finansowe z całej operacji. Za pewnego rodzaju potwierdzenie możemy uznać dalsze losy każdej z tych osób, zwłaszcza polskich dyplomatów – Aleksander Ładoś zmarł w 1963 r. w Warszawie, mieszkając z siostrą, bez emerytury; Konstanty Rokicki, wicekonsul w Bernie (wypełnił większość paragwajskich paszportów – przyp. red.), zmarł w Szwajcarii w biedzie i zapomnieniu. Liczymy, że nasza publikacja skłoni historyków i naukowców do głębszego zainteresowania się tym tematem i powstaną nowe książki na temat działalności grupy.

Do pobrania

Zobacz także